Z ŻYCIA SPRZEDAWCY. #3 SMAKOWAŁO?

Przeczytałem swego czasu na którymś z portali informacyjnych pewien artykuł dotyczący wkurzającej obsługi. Szło o jakąś tam sieciową restaurację, gdzie to obsługa musiała zadawać głupkowate pytanie tyczące się jakości potrawy. Oczywiście klienci wylali na nich wiadro pomyj, bo chujnia ogólna i co też się nas czepiają i zjeść w spokoju nie da. Sądzisz, że kelner czy ktoś z obsady lokalu jest rzeczywiście zatroskany, czy Ci smakowało?
A gówno. Nikogo to nie interesuje. No, może poza centralą, która jakby mogła wylizałaby dupsko klientom, ale oczywiście tego nie zrobi, gdyż nigdy ich nie ma na pierwszej linii. Tam zawsze jesteśmy my - sprzedawcy. Nasi pracodawcy, podobnie jak i klienci, kierują się zasadą "płacę i żądam". Tak. Mamy te swoje pensyjki, a od wielkiego dzwonu jakąś premię i w zamian za to musimy przestrzegać pewnych standardów obsługi. Cholernych, kompletnie nieprzemyślanych standardów, które wkurwiają jak widać, nie tylko nas. 
Zasadniczo każda wizyta powinna wyglądać tak samo. Nie może zabraknąć przywitania, najlepiej takiego z przytupem. Zwykłe "dzień dobry" już hienom z centrali nie wystarczy. Małpka wyskoczyła teraz z pomysłem, co by każdego wchodzącego, nawet największego żula i śmierdziela witać słowami "dzień dobry. Miło mi pana/panią widzieć". Jednak nie widać tego "miło" po twarzach sprzedawców. Nie dziwię się. Ale to i tak nic przy jednej z bardziej znanych na rynku marek. "Dzień dobry! Witamy w Tchibo!". Powiedz to teraz sto razy dziennie. A potem rzuć na odchodne "do widzenia! Do zobaczenia w Tchibo!" i nie zapomnij o kontakcie wzrokowym. Najśmieszniejsze jest w tym to, że niektórzy wierzą w szczerość tych słów.
Sprzedawca dostrzegł klienta, przywitał się, więc czas zatoczyć kilka kręgów nad ofiarą, jak rasowy orzeł po czym sru na ofiarę. Trzeba od razu atakować. Jeszcze nam się nie zastanowił człowiek po co właściwie przyszedł, jeszcze nie wiem, co też mamy, jeszcze nawet ulotki nie wziął żadnej, ani nie poznał towaru, a tu pada pytanie "w czym pomóc" lub bardziej profesjonalnie "w czym mogę doradzić". A może ktoś tylko przyszedł rzucić okiem na ofertę i za chwilę wychodzi? Nie nie. Nie ma odpuszczania.
Jeśli uda się zaciągnąć ofiarę do stanowiska lub wbić w półki to pozostało zbadać potrzeby. I zaczyna się grad pytań. A co? A jak? A dlaczego my? A może to? A może to odpowiada? A może paluszka w dupkę? Wiemy czego ofiara szuka. Czas na finalizację.
Najważniejsze to wtykać co popadnie. Centrala patrzy i oczekuje, że sprzedawca niczym karabin maszynowy będzie skanował kolejne niepotrzebne artykuły, póki klient jest w szale zakupowym albo będzie podkładał coraz to kolejne umowy. Najlepiej takie od których nie idzie po złożeniu podpisu odstąpić.
Myślisz, że nie mamy sumienia? My go mieć nie możemy. Nie możemy mieś skrupułów. Musimy być jak maszyny, które okazują tylko trochę emocji. Żadnych spontanicznych akcji w punkcie sprzedażowym. Tylko standardy, standardy i jeszcze raz standardy. Nie ważne czy Cię to denerwuje i czy nas to obdziera z godności. Ważne, że ktoś tak ustalił, więc tak ma być. Dlatego też bądź dla nas sprzedawców łaskawy. Nie chcemy dla Ciebie źle, a nasze zachowania i sformułowania to często wymysł tych baranów z centrali i ty, jak i my nic na to nie poradzisz.

Komentarze