Weź do ręki swój portfel. Nie interesuje mnie czy jest pełny czy już dawno w przegródkach gości jedynie kurz. Po prostu go weź. A teraz wyjmij wszystkie swoje karty. Te płatnicze, kredytowe i lojalnościowe. Wszystkie wydane przez bank odsuń na bok, a najlepiej przetnij te nieużywane, niepotrzebne. Teraz przelicz cały ten plastik z logiem marek. Sporo tego, nie? Dałeś się tak łatwo podejść, całkiem jak ja.
Wejdź do nas, kup za tyle i tyle, a dzięki temu dostaniesz od nas super kartę, dzięki czemu okazując ją przy zakupach, damy Ci punkty, a te możesz wymieniać na nagrody! Woohoo!
Ile nagród już w życiu odebrałeś? Czy były warte tego hajsu, który zostawiłeś w sklepowej kasie? No właśnie.
Sklepy kuszą, sieci kuszą, stacje benzynowe kuszą. Co chwila wymyślają coraz lepsze programy lojalnościowe, byś właśnie u nich kupował, nie raz nie dwa przepłacał, ale dzięki temu dostaniesz kolejną porcję punktów. Scenariusz jest praktycznie zawsze taki sam.
Początkowo wydajesz określoną kwotę i na start dostajesz jakiś drobny upominek czy pulę punktów. Oczywiście wprawia nas to w euforię i napędza do gromadzenia punktów. Dowiadujesz się, że punkty te nie wygasają i możesz je gromadzić do końca życia, a nawet o jeden dzień dłużej. Już liczysz ile musisz zostawić, by zgarnąć jakąś bzdurę, niby tam za darmo. I zaczynasz zostawiać w sklepie hajs. Jeśli punkt jest liczony co 10 złotych to gdy wyjdzie przy kasie 57,98 zł i tak dobierzesz paczkę gum do żucia, byle by była okrągła liczba. Pyk, nabite i morda się cieszy. A może PayBack? Super sprawa. Im więcej wydasz w określonych sklepach, tym więcej punktów wpada. I tak je gromadzisz na swoim wirtualnym koncie, by wreszcie zrealizować coś z katalogu nagród. Do czepka Ci jeszcze trochę brakuje, a książka warta 20 złotych też jest poza zasięgiem. Tak więc wydajesz dalej.
Aż tu nagle na Twój adres e-mail, który podałeś przy rejestracji do programu lojalnościowego przychodzi niepokojąca informacja, że zgodnie z tym i tym punktem, organizator mógł zmienić zasady naliczania punktów, a także czasu ich wygasania i właśnie to zrobił. Miały być dożywotnio, są na sześć miesięcy. Miały być co dziesięć złotych, są co dwadzieścia. Wkurwiasz się, zresztą w ogóle Ci się nie dziwię. Zrobili Cię na szaro. Ciskasz kartami, ale kasę którą wydałeś, nikt Ci już nie zwróci. O to w tym właśnie chodziło. Ty się denerwujesz, Oni liczą zyski. Dlatego też od dłuższego czasu mam w dupie wszystkie te lojalnościówki. Kiedyś też zbierałem stempelki, punkty, bony, naklejki. Dziś na to sram po prostu, bo wyruchali mnie nie raz i to bez wazeliny.
A wiesz czemu jeszcze służą te plastikowe karty? Przypominają Ci o sklepach, których dawno nie odwiedzałeś. Wyciągasz je z portfela, oglądasz i nagle czujesz, że dawno nie byłeś w żadnym z tych sklepów. Foch na lipny program lojalnościowy dawno się ulotnił to czas może przelecieć się po promocjach. O! Alma! Drogo, ale dawno tam nie byłeś. Czas to nadrobić. I zostawiasz kasę. Znowu.
Morał z tej bajki jest krótki i mało komu dobrze znany, a zdradził mi go człowiek odpowiedzialny za stworzenie od podstaw jednego z takich programów lojalnościowych. Jego wywód kończył się jednym zdaniem: "Niech Pan w to nie wierzy".
Wejdź do nas, kup za tyle i tyle, a dzięki temu dostaniesz od nas super kartę, dzięki czemu okazując ją przy zakupach, damy Ci punkty, a te możesz wymieniać na nagrody! Woohoo!
Ile nagród już w życiu odebrałeś? Czy były warte tego hajsu, który zostawiłeś w sklepowej kasie? No właśnie.
Sklepy kuszą, sieci kuszą, stacje benzynowe kuszą. Co chwila wymyślają coraz lepsze programy lojalnościowe, byś właśnie u nich kupował, nie raz nie dwa przepłacał, ale dzięki temu dostaniesz kolejną porcję punktów. Scenariusz jest praktycznie zawsze taki sam.
Początkowo wydajesz określoną kwotę i na start dostajesz jakiś drobny upominek czy pulę punktów. Oczywiście wprawia nas to w euforię i napędza do gromadzenia punktów. Dowiadujesz się, że punkty te nie wygasają i możesz je gromadzić do końca życia, a nawet o jeden dzień dłużej. Już liczysz ile musisz zostawić, by zgarnąć jakąś bzdurę, niby tam za darmo. I zaczynasz zostawiać w sklepie hajs. Jeśli punkt jest liczony co 10 złotych to gdy wyjdzie przy kasie 57,98 zł i tak dobierzesz paczkę gum do żucia, byle by była okrągła liczba. Pyk, nabite i morda się cieszy. A może PayBack? Super sprawa. Im więcej wydasz w określonych sklepach, tym więcej punktów wpada. I tak je gromadzisz na swoim wirtualnym koncie, by wreszcie zrealizować coś z katalogu nagród. Do czepka Ci jeszcze trochę brakuje, a książka warta 20 złotych też jest poza zasięgiem. Tak więc wydajesz dalej.
Aż tu nagle na Twój adres e-mail, który podałeś przy rejestracji do programu lojalnościowego przychodzi niepokojąca informacja, że zgodnie z tym i tym punktem, organizator mógł zmienić zasady naliczania punktów, a także czasu ich wygasania i właśnie to zrobił. Miały być dożywotnio, są na sześć miesięcy. Miały być co dziesięć złotych, są co dwadzieścia. Wkurwiasz się, zresztą w ogóle Ci się nie dziwię. Zrobili Cię na szaro. Ciskasz kartami, ale kasę którą wydałeś, nikt Ci już nie zwróci. O to w tym właśnie chodziło. Ty się denerwujesz, Oni liczą zyski. Dlatego też od dłuższego czasu mam w dupie wszystkie te lojalnościówki. Kiedyś też zbierałem stempelki, punkty, bony, naklejki. Dziś na to sram po prostu, bo wyruchali mnie nie raz i to bez wazeliny.
A wiesz czemu jeszcze służą te plastikowe karty? Przypominają Ci o sklepach, których dawno nie odwiedzałeś. Wyciągasz je z portfela, oglądasz i nagle czujesz, że dawno nie byłeś w żadnym z tych sklepów. Foch na lipny program lojalnościowy dawno się ulotnił to czas może przelecieć się po promocjach. O! Alma! Drogo, ale dawno tam nie byłeś. Czas to nadrobić. I zostawiasz kasę. Znowu.
Morał z tej bajki jest krótki i mało komu dobrze znany, a zdradził mi go człowiek odpowiedzialny za stworzenie od podstaw jednego z takich programów lojalnościowych. Jego wywód kończył się jednym zdaniem: "Niech Pan w to nie wierzy".
Komentarze
Prześlij komentarz
Pisz, tylko szczerze.