Nie ma co się oszukiwać - era powszechnego dostępu do informacji już dawno nastała. Chłoniemy dziś wszystko, jak i sami z wielką chęcią dzielimy się wiedzą, rozterkami, wątpliwościami, rozterkami, zdjęciami. Praktycznie każdy z nas posiada komputer stacjonarny i telefon/smartfona, nie mówiąc już o combo z laptopem oraz tabletem. Internet nie jest już rarytasem, a codziennością. Jeśli czegoś nie wiesz, starasz się znaleźć rozwiązanie. To nie nadchodzi? Pytasz wujka Google i już masz odpowiedź. Jest jednak jedno pytanie, na które Wielki Brat nie odpowie - dlaczego ludzie się tak rozleniwili?
Z moich obserwacji, jako sprzedawcy wynika, że ludziom nic, ale nic kompletnie się nie chce. Ich zdolności poznawcze i adaptacyjne. w szczególności do nowych technologii są znikome. Potrzebujesz przykładu? Ależ proszę Cię bardzo.
Dzień jak co dzień. Wpada klientka i od razu rozpoczyna moim ulubionym zdaniem: "mam problem". Uwierz, ciężko mi się powstrzymać żeby nie odpowiedzieć jej "ja też", ale trzymam język za zębami. Oczywiście pytam, jak mogę doradzić. Ta mi odpowiada, że mogę, a nawet muszę pomóc. W głowie kotłują mi się od razu myśli. Co też dowali. Za duża faktura czy może coś o tym, że jesteśmy złamanymi chujami, bo u niej to zasięg słaby i nadal jej nadajnika w ogródku nie postawiliśmy. Nie to.
Okazało się, że upadł pani telefon, rozłożył się, a po wpasowaniu baterii i klapki, co było wielkim wyzwaniem, telefon się nie uruchamia. Wciskam klawisz włącznika, wszystko zaskakuje bez problemu. Pani zdziwiona, ja kompletnie nie. Biedna nie wpadła na pomysł, że urządzenie samo się nie uruchomi, tylko trzeba przytrzymać chwilę jeden przycisk. Najgorsze w tym, że ona nawet nie próbowała. Nie rzuciła w ogóle okiem na instrukcję, którą jak się okazało posiada, tylko od razu zerwała się biegiem do punktu.
Druga sytuacja. Przychodzi klient z szałem w oczach. Już wiem, że będzie sroga draka, a ja dostanę po dupie. Od razu wyrzyguje, jak to zabraliśmy mu z karty pieniądze, a on nigdzie nie dzwoni i nikt nie ma prawa mu nic pobierać. Żąda zwrotu całej kwoty, najlepiej od ręki, bo on na reklamacje nie ma czasu. Proszę go o telefon. Ten wyciąga wypasionego smartfona jednej z wiodących marek. Ledwo pstrykam klawisz blokady, a mym oczom ukazują się dwie strzałki obok wskaźnika zasięgu. Pytam się go czy ma pakiet internetowy i uzyskuję informację, że jemu internet nie potrzebny. Uświadomiłem go, że smartfon bez dostępu do transmisji danych nie uwolni większości swoich możliwości, a poza tym, ciągle ma ten transfer odpalony. On nic nie włączał, on nic nie wie i zaraz pójdzie do sprzedawcy wyżyć się na nim za brak kompetencji. Z dalszej rozmowy wynikło, że nie szukał nigdzie informacji, co może być powodem znikających środków. Nie próbował zrobić niczego na własną rękę. Coś jest nie tak - bieg do punktu sprzedaży.
Proces ten został nazwany kiedyś przez moją byłą kierownik "uwstecznianiem". Klient bierze komórkę, jara się nią, zbiera o niej wszelkie niezbędne informacje, potrafi nam nawet pokazać opcje o których nie mieliśmy pojęcia po czym wraca po dwóch latach po nowy sprzęt i nagle jest kompletnie zielony. Nic nie wie, nic nie potrafi i nie potrafi nawet wybrać numeru z dotykowej klawiatury. Taka postawa świadczy niestety o jednym - debilociejemy. Mimo powszechnego dostępu do informacji, nie szukamy ich. Zresztą, po co. Dzisiejsze normy obsługi narzucają sprzedawcom robić wszystko za klienta i to ich rozleniwia do tego stopnia, że zapominają o podstawach. Bo jak czegoś nie wie to pójdzie do punktu usługowego. Jestem ciekaw, kiedy zaczną się nas pytać o to, jak się podcierać.
Kliencie! Działaj, szukaj, poznawaj i daj żyć sprzedawcy.
Z moich obserwacji, jako sprzedawcy wynika, że ludziom nic, ale nic kompletnie się nie chce. Ich zdolności poznawcze i adaptacyjne. w szczególności do nowych technologii są znikome. Potrzebujesz przykładu? Ależ proszę Cię bardzo.
Dzień jak co dzień. Wpada klientka i od razu rozpoczyna moim ulubionym zdaniem: "mam problem". Uwierz, ciężko mi się powstrzymać żeby nie odpowiedzieć jej "ja też", ale trzymam język za zębami. Oczywiście pytam, jak mogę doradzić. Ta mi odpowiada, że mogę, a nawet muszę pomóc. W głowie kotłują mi się od razu myśli. Co też dowali. Za duża faktura czy może coś o tym, że jesteśmy złamanymi chujami, bo u niej to zasięg słaby i nadal jej nadajnika w ogródku nie postawiliśmy. Nie to.
Okazało się, że upadł pani telefon, rozłożył się, a po wpasowaniu baterii i klapki, co było wielkim wyzwaniem, telefon się nie uruchamia. Wciskam klawisz włącznika, wszystko zaskakuje bez problemu. Pani zdziwiona, ja kompletnie nie. Biedna nie wpadła na pomysł, że urządzenie samo się nie uruchomi, tylko trzeba przytrzymać chwilę jeden przycisk. Najgorsze w tym, że ona nawet nie próbowała. Nie rzuciła w ogóle okiem na instrukcję, którą jak się okazało posiada, tylko od razu zerwała się biegiem do punktu.
Druga sytuacja. Przychodzi klient z szałem w oczach. Już wiem, że będzie sroga draka, a ja dostanę po dupie. Od razu wyrzyguje, jak to zabraliśmy mu z karty pieniądze, a on nigdzie nie dzwoni i nikt nie ma prawa mu nic pobierać. Żąda zwrotu całej kwoty, najlepiej od ręki, bo on na reklamacje nie ma czasu. Proszę go o telefon. Ten wyciąga wypasionego smartfona jednej z wiodących marek. Ledwo pstrykam klawisz blokady, a mym oczom ukazują się dwie strzałki obok wskaźnika zasięgu. Pytam się go czy ma pakiet internetowy i uzyskuję informację, że jemu internet nie potrzebny. Uświadomiłem go, że smartfon bez dostępu do transmisji danych nie uwolni większości swoich możliwości, a poza tym, ciągle ma ten transfer odpalony. On nic nie włączał, on nic nie wie i zaraz pójdzie do sprzedawcy wyżyć się na nim za brak kompetencji. Z dalszej rozmowy wynikło, że nie szukał nigdzie informacji, co może być powodem znikających środków. Nie próbował zrobić niczego na własną rękę. Coś jest nie tak - bieg do punktu sprzedaży.
Proces ten został nazwany kiedyś przez moją byłą kierownik "uwstecznianiem". Klient bierze komórkę, jara się nią, zbiera o niej wszelkie niezbędne informacje, potrafi nam nawet pokazać opcje o których nie mieliśmy pojęcia po czym wraca po dwóch latach po nowy sprzęt i nagle jest kompletnie zielony. Nic nie wie, nic nie potrafi i nie potrafi nawet wybrać numeru z dotykowej klawiatury. Taka postawa świadczy niestety o jednym - debilociejemy. Mimo powszechnego dostępu do informacji, nie szukamy ich. Zresztą, po co. Dzisiejsze normy obsługi narzucają sprzedawcom robić wszystko za klienta i to ich rozleniwia do tego stopnia, że zapominają o podstawach. Bo jak czegoś nie wie to pójdzie do punktu usługowego. Jestem ciekaw, kiedy zaczną się nas pytać o to, jak się podcierać.
Kliencie! Działaj, szukaj, poznawaj i daj żyć sprzedawcy.
Komentarze
Prześlij komentarz
Pisz, tylko szczerze.