W dobie Internetu idiociejemy. Wciąż i wciąż przeglądamy jakieś gówniane treści na portalach plotkarskich, oglądamy kretyńskie obrazki, odmóżdżamy się przy durnych filmikach na You Tube. Tymczasem książki kurzą się na naszych półkach. Całe opasłe tomy pełne wiedzy i rozrywki dla umysłu gniją na naszych oczach.
Niestety sam uległem pokusie Internetu. Dałem się omamić całemu zalewowi tego syfu. Ale postanowiłem to zmienić. Sięgnąłem po odłożoną jakiś czas temu książkę i odpłynąłem.
Niedziela. Leniwa niedziela. Zrezygnowałem z obiadu u rodziców na rzecz kompletnego odcięcia się od świata. Nie, nic nie ćpałem. No może poza kolejnymi stronami książki. Zatraciłem się w niej od godziny dziesiątej rano. Ot ledwo otworzyłem oczy, zjadłem lekkie śniadanie i wróciłem z kawą do łóżka. Czas leciał kartka za kartką. Zanim zdążyłem zmienić pozycję w pościeli, była już dwunasta. Prysznic, zmywanie, oglądanie filmu połączone z prasowaniem. Na zegarku szesnasta. Kawa, cygaro, fotel, książka.
Strona za stroną. Minuta za minutą. Nawet nie zauważyłem, kiedy za oknem zrobiło się ciemno. Pochłaniałem kolejne linijki tekstu w mgnieniu oka. O dwudziestej drugiej dotarłem do ostatniej stronicy.
Wspaniałe uczucie. Mój umysł aż buzował od nowych pomysłów i byłem tak rozbudzony, jakbym wypił litr energetyka.
Słowo pisane to wspaniała odżywka dla duszy i ciała, a mnie jej zdecydowanie brakowało. Brakowało mi tego oczyszczenia, odcięcia rzeczywistości i to bez żadnych używek.
Ten czas. To kilka godzin wykorzystałem doskonale. Pochłonąłem trzysta dwadzieścia stron. Losy bohaterów wciągnęły mnie bez końca i wprawiły w zadumę. Przeżywałem z nimi każdą chwilę, tworzyłem w głowie obrazy, nakręciłem cały film, który zrealizowałem według scenariusza przygotowanego przez Surana Cormudiana. To zdecydowanie lepsze niż nagradzane Oscarami produkcje.
W niedzielę, tamtą niedzielę, przysiągłem sobie, że od teraz czytam częściej. Dostarczam sobie duchowej pożywki tak by rozruszać ten zastany umysł zaśmiecony gównem z czeluści Internetu. Polecam Ci tę samą terapię.
Niestety sam uległem pokusie Internetu. Dałem się omamić całemu zalewowi tego syfu. Ale postanowiłem to zmienić. Sięgnąłem po odłożoną jakiś czas temu książkę i odpłynąłem.
Niedziela. Leniwa niedziela. Zrezygnowałem z obiadu u rodziców na rzecz kompletnego odcięcia się od świata. Nie, nic nie ćpałem. No może poza kolejnymi stronami książki. Zatraciłem się w niej od godziny dziesiątej rano. Ot ledwo otworzyłem oczy, zjadłem lekkie śniadanie i wróciłem z kawą do łóżka. Czas leciał kartka za kartką. Zanim zdążyłem zmienić pozycję w pościeli, była już dwunasta. Prysznic, zmywanie, oglądanie filmu połączone z prasowaniem. Na zegarku szesnasta. Kawa, cygaro, fotel, książka.
Strona za stroną. Minuta za minutą. Nawet nie zauważyłem, kiedy za oknem zrobiło się ciemno. Pochłaniałem kolejne linijki tekstu w mgnieniu oka. O dwudziestej drugiej dotarłem do ostatniej stronicy.
Wspaniałe uczucie. Mój umysł aż buzował od nowych pomysłów i byłem tak rozbudzony, jakbym wypił litr energetyka.
Słowo pisane to wspaniała odżywka dla duszy i ciała, a mnie jej zdecydowanie brakowało. Brakowało mi tego oczyszczenia, odcięcia rzeczywistości i to bez żadnych używek.
Ten czas. To kilka godzin wykorzystałem doskonale. Pochłonąłem trzysta dwadzieścia stron. Losy bohaterów wciągnęły mnie bez końca i wprawiły w zadumę. Przeżywałem z nimi każdą chwilę, tworzyłem w głowie obrazy, nakręciłem cały film, który zrealizowałem według scenariusza przygotowanego przez Surana Cormudiana. To zdecydowanie lepsze niż nagradzane Oscarami produkcje.
W niedzielę, tamtą niedzielę, przysiągłem sobie, że od teraz czytam częściej. Dostarczam sobie duchowej pożywki tak by rozruszać ten zastany umysł zaśmiecony gównem z czeluści Internetu. Polecam Ci tę samą terapię.
Komentarze
Prześlij komentarz
Pisz, tylko szczerze.