Od dziecka uczono mnie szacunku względem starszych ode mnie osób. Oczywiście z biegiem lat, część nauk poszła w kąt i potrafi wyjść ze mnie diabeł nawet przy ludziach w sędziwym wieku, ale kilka rzeczy się nie zmieniło. Ze znajomymi mi twarzami, jak choćby sąsiedzi, witam się serdecznym "dzień dobry", a żegnam "do widzenia" czasami dodając również "miłego dnia". Także praca wymaga zachowania pewnych standardów choćby właśnie witania i grzeczności, choć ta jest często wymuszona. Od jakiegoś czasu zauważam jednak, że coraz częściej to mnie się mówi "dzień dobry", co też robią z uśmiechem osiedlowe dzieciaki. Prawdę powiedziawszy, jest to dla mnie straszne.
Czuję się przez to jakoś tak staro, mimo że mam dopiero dwadzieścia sześć lat. Gdzieś tak do osiemnastego roku życia to ja witałem moich sąsiadów, którzy skończyli jakieś trzydzieści kilka lat i w górę, słowami "dzień dobry" by z czasem przejść, oczywiście w przypadku męskiej części, do podawania sobie dłoni i mówienia "witam" czy "cześć". Do dzisiaj zdarzało mi się z nimi wypić i kielicha, co jest w polskiej tradycji wyrazem szacunku oraz dostatecznego zbliżenia.
Ale to mnie teraz dzieciaki witają "dzień dobry". Dzieciaki. Właściwie to oni mają po piętnaście-szesnaście lat i mimo wpajania im do głów, by witali mnie po prostu "cześć", dalej używają wyuczonych w dzieciństwie zwrotów, a przecież między nami nie ma tak wielkiej różnicy wieku. Oczywiście to miło z ich strony, że w ogóle kogoś witają, a zarazem punkt dla ich rodziców za dobre wychowanie, no ale i tak bez przesady. Jest to dla mnie problem i to z tych niezręcznych. Przecież nie mogę ganić za przywitanie, choć zarazem zmiana ich toku myślenia jest dla mnie póki co, walką z wiatrakami. Mam szczerą nadzieję, że uda mi się ich odpowiednio za indoktrynować. Skończyć to "dzień dobry" po którym równie dobrze mogliby dodawać "jesteś stary". Amen.
Komentarze
Prześlij komentarz
Pisz, tylko szczerze.