Otwieram lodówkę. Górną półkę reprezentują dwa jogurty, pół paczki smalcu i serek wiejski. Na środkowej leży prawie cała kostka masła, parówka, kilka plasterków szynki w folii aluminiowej, jakiś twarożek do smarowania, kawałek mięcha z obiadu. Dół to domena słoika ogórków kiszonych, kartonu mleka, browara, butelki bimbru. Na drzwiach ketchupy, musztarda, chrzan, kilka jajek. Zamykam lodówkę. Wracam do niej po piętnastu minutach. Zaglądam do środka. Nic się nie zmieniło. Nic interesującego nie przybyło. Odchodzę, choć wiem, że niedługo znowu ją zobaczę. I tak cały czas. To samo w Internecie.
Ledwo otwieram oczy, a już sięgam po smartfona by sprawdzić nowości na Facebooku. Przerzucam statusy znajomych, zdjęcia, jakiś filmik. Nic ciekawego tam się przez noc nie wydarzyło. Po wizycie w łazience i przygotowaniu sobie śniadania, odpalam kompa i sprawdzam znowu Facebooka. Nie znajduję nic nowego, ale ze świadomością tego i tak musiałem rzucić okiem.
Po przyjściu do pracy przebieram się, włączam komputer i mając w jednym oknie system dostępowy w drugim, już incognito, znowu zarzucam Facebooka. I tak cały dzień.
Powrót do domu. Zamiast cieszyć się wolnym czasem, zrobić cokolwiek konstruktywnego, odpocząć od monitora przed którym przesiedziałem całe osiem godzin, odpalam Facebooka. Przybyło raptem jakieś powiadomienie, jedna prywatna wiadomość. Nic, co wymagałoby mojego zaangażowania.
Do końca dnia loguję się na FB jeszcze kilkanaście razy. Przed snem, trzymając smartfona w dłoni, również sprawdzam statusy.
Uzależnienie? Popierdolenie? Oczekiwanie uwagi? Skądże. Oszalałem, jak my wszyscy. Każdy z nas wszedł w tryb multitaskingu i jesteśmy wprost uzależnieni od zajmowania się kilkoma sprawami na raz i przetwarzania całych mas informacji. Jeśli pojawi się tylko odpowiedni bodziec, chwilowe łaknienie wiedzy, już wyciągamy smartfona, pytamy wujka googla, czy po prostu gdzieś dzwonimy.
Ale nie tylko Facebookiem człowiek żyje. Twitter, Instagram, Sadistic, jakiś portal informacyjny, skrzynka poczty elektronicznej. Sięgam do nich co chwilę, choć przecież pięć minut wcześniej też tam byłem. A gdy muszę się zająć czymś ważnym, zajmuje mi to obecnie dwa razy tyle czasu, co jeszcze trzy lata temu. Nawet czytanie fascynującej książki przerywam notorycznie rzutem oka na Facebooka. No i Twittera. Właściwie wyślę po drodze również SMSa.
I tak w kółko. Dzień w dzień.
Nawet podczas pisania tej notki, zajrzałem w wymienione miejsca kilka razy. Groza.
Dzięki za odwiedziny i ciepłe słowo. Pzdr :)
OdpowiedzUsuń