Krzyczą portale o sukcesach oglądalności wznowionego formatu,
spece od produkcji telewizyjnych hitów klaszczą stopami nad głową, a mnie
zalewa poczucie żenady. Tak jak ciebie, zapewne.
Powrót legendy po... ilu latach?
Kotłowało się w netach od stycznia. Castingi do Big Brothera
ruszają, można się zgłaszać, do ekipy wybrańców dołączyć i zostać gwiazdą
telewizji, bohaterem naszych czasów. Myślałem początkowo, że to jakiś żart, szczególnie
biorąc pod uwagę ostatnią edycję z 2008 roku emitowaną w TV4. Lansowały się w
niej zapomniane gwiazdy i jacyś bliżej nieokreśleni ludzie, dziś kompletnie
wymazani z publicznej świadomości. Oglądalność szurała o dno, a dno było wręcz
jedynym słowem, jakie cisnęło się na usta przy obcowaniu z tym arcydziełem,
choćby minutę. Dziś, po jedenastu latach, a nie dziesięciu, jak utrzymują
wszystkie portale i sam producent, Big Brother wrócił z 6 edycją. Nurtuje mnie
tylko jedno pytanie. Takie tyciusieńkie.
Dlaczego?
Żyjemy w czasach powszechnego dostępu do Internetu. Filmy,
seriale, programy telewizyjne, streamy z różnych platform, vlogi, lajwy,
patuskie wybryki. To wszystko jest na wyciągnięcie ręki, dostępne z każdego
miejsca, gdzie sięga net i na każdym urządzeniu. Co więc Big Brother robi znów
w telewizji? Do jakiej grupy jest adresowany? Młodzi ludzie jawnie mówią o
braku posiadania w domu telewizora, a i coraz starsi odbiorcy rezygnują z tej
formy rozrywki. Tak, wiem. Na Playerze też odbywają się transmisje, lecz zapytam,
kto normalny wykupił rozszerzony pakiet dla Big Brothera. Może więc wydanie
2019 miało z założenia żerować na uczuciach grupy 25-35, która pamięta jeszcze
pierwszą edycję? Takie wiesz - wróć przed ekran i znów poczuj się jak dziecko. Odpowiedzi
na te pytania znają jedynie producenci programu i marketingowi wyjadacze
maczający w tym palce. Co by nie mówić, udało im się zaciekawić moją osobę. A
reprezentuję nie byle jaką grupę, bo 30 z plusem. Target?
Sześćdziesiąt minut
Błyski fleszy, oklaski widowni, prowadzący rozgrzani do
granic możliwości, zbliżenia kamer. Myślę sobie, że tak wyglądał premierowy
odcinek Big Brother 6. Było to dla mnie tak ważne wydarzenie, że wolałem
spędzić niedzielny wieczór w gronie znajomych, niż prażyć mózg przed
telewizorem. Prawdę mówiąc, do dziś nie widziałem otwarcia tej edycji, a jak
wierzyć doniesieniom, średnia oglądalność w trzech badanych grupach wiekowych
wyniosła aż 2,23 mln odbiorców. Przy dużej ofercie dostępnych stacji oraz znacznym
gronie statystycznych odbiorców, siedzących w tym czasie w necie to był
naprawdę imponujący wynik. Wieczorne odcinki także nieźle sobie radzą. Po
pierwszym tygodniu zaliczają średnią 1,34 mln oglądalności. Sam zasiliłem
statystyki całymi 25 minutami przed ekranem. Wytrzymałem też 15 minut ze
studiem Big Brother Nocą. Kolejne 20 minut z życia poszło w diabły już na
YouTube, przy oglądaniu skrótów i te ostatnie są dla mnie
wystarczające. Wystarczające do wypięcia się na ten program dupskiem. W końcu,
co mam tu podziwiać?
Gulczas, a jak myślisz?
Pamiętam ich doskonale. Każdy był inny, na swój sposób
wyjątkowy. Pełne zróżnicowanie, masa przeciwieństw i zarazem ogromne
przyciąganie. Magnes na telewidza. Janusz pełnił rolę taty, dbał o chatę i panował
nad całą zgrają. Gulczas, typ bad boya, twardy charakter. Niespełniony
muzycznie Picia. Wulkan energii pod postacią Manueli. Trochę wyniosła, lecz
pociągająca Alicja. Monika, co o mężu zapomniała. Grześ w typie południowca i
wieszająca mu się na szyi Karolina. Razem wypełniali zadania Wielkiego Brata,
malowali chatę, śpiewali piosenki, robili prawdziwe show, bawili się życiem,
które oglądały miliony Polaków. Spodziewałem się ich podobnych. Chciałem.
Tak chciałem, co dostałem?
Kompletnie nijakich ludzi, absolutnie dla mnie bezimiennych,
nastawionych od początku na szybkie zaistnienie w celebryckim świecie i
promowanie największych marek. Bo te przecież na pewno po programie przyjdą. Facet?
Koniecznie z brodą, tacy się sprzedadzą. Laski? Im bardziej się pręży i wypina
dupę tym lepiej. Typowo roszczeniowi reprezentanci, którzy dostali na start
zajebistą chatę, lecz nie wiedzą kompletnie, jak z niej korzystać. Nie potrafią
rozmawiać między sobą, w końcu zabrano im smartfony i życie poza światem
wirtualnym okazuje się ich przytłaczać. Rozmowa jest prawdziwą przeszkodą.
Jedynie rzucanie kurwami jakoś im idzie. Zbijają się więc w grupy i tak
funkcjonują. Wszystko samo się zrobi. Emocjonujące zadania napędzające pierwszą
edycję Big Brother, tutaj nie istnieją. Postać Wielkiego Brata też. Jakąś
siostrę dostaliśmy z głosem Krystyny Czubówny, lecz bardziej podchodzącym pod
Ivonę. Podsycającym napięcia. Niech się kłócą, niech się dzieje. Zróbmy sobie
patostream. W końcu część z nich jest już z kamerami obyta, może coś odwalą dla
popularności. Jeden grał w paradokumentach TVN, inny znany jest na Instagramie,
jakaś laska lansuje się z popularną blogerką. Ciekawy ten casting musiał być,
nie ma co. Akurat przypadkiem się spotkali w jednym programie. Może fanów ściągną,
niech się program sprzeda.
Szkoda strzępić ryja
Klimat starego Big Brothera? Nie ma. Ciekawi uczestnicy? Nie
zauważyłem. Dynamiczna realizacja? W Mission Impossible 2. Dyskusje wśród
znajomych? Brak. Naprawdę ktoś to ogląda? Ponoć tak. Po co? Po co to było? Pisząc
te słowa sam się nad tym zastanawiam. Kasa z reklam wpadnie, to na pewno. Dla
portali plotkarskich też złoto. A my? My możemy kupić sobie kaszankę i odgrzać
ją na obiad. Będzie na pewno lepsza od Big Brother 6.
Komentarze
Prześlij komentarz
Pisz, tylko szczerze.