CATCALLING - rozgwizdany problem

Gdy nawet zwykła droga do pracy jest dla kobiet drogą przez mękę. 

Widziałem, jak szybkim krokiem przemierzają ulice, próbując nie łapać z nikim kontaktu wzrokowego. Smutek, przerażenie, panika, groza wypisana na twarzach. Czułem wręcz ich strach, niepewność. Bo przecież za rogiem mogą być oni, tylko czekający na chwilę słabości. Nauczone życia w miejskiej dżungli, chowały się w sklepach, by złapać oddech, uciec przed wzrokiem wygłodniałych samców. Zbyt słabe, by poradzić sobie z nienawiścią, lecz mimo wszystko na tyle silne, by pokazać światu palący problem. Problem życia w kulturze gwałtu przepełnionego przemocą, mizoginią, ciągłymi, bezkarnymi zaczepkami. Świata, gdzie gwizdanie na kobietę i rzucanie komplementu o jej dupie w przestrzeń publiczną jest wręcz normą, wciąż powszechnie akceptowaną.

To był tylko zły sen

Obudziłem się, przeciągnąłem w łóżku, ogarnąłem i ruszyłem do pracy. Mijałem po drodze wiele z nich. Wiele atrakcyjnych kobiet. Swobodne, często uśmiechnięte. Niektóre spieszyły się do pracy lub na wykłady, co było widać po długich, intensywnych krokach. Inne po prostu szły swoim tempem, nierzadko w towarzystwie swoich mężczyzn. Nikt nic nie krzyczał za nimi, nikt nie gwizdał, nikt też nie wykrzykiwał za nimi zaczepek, obelg, ani tym bardziej nie podbiegał, by klepnąć w tyłek. A że czasem się facet odwróci głowę za kobietą, normalka. Choć same rzadko się do tego przyznają, też tak za nami robią. 

Nowe zjawisko, stary wróg

Obserwuję od jakiegoś czasu dyskusję w mediach społecznościowych. Kompletnie jałową dyskusję, która pojawiła się za sprawą kolejnego nic nie wnoszącego projektu jakiś młodocianych bojowniczek o swobodę kobiet. Swobodę, oczywiście przez mężczyzn zabieraną. Zaczerpnęły sobie dziewczynki termin rodem zza oceanu, czyli catcalling. Nie wiesz na czym to polega? Spokojnie, też nie miałem pojęcia, że coś takiego istnieje. Rozwijając termin catcalling czy tam cat-calling to nic innego, jak gwizdanie na ulicy za kobietą i wygłaszanie w ich stronę komplementów o zabarwieniu mocno seksualnym. Zbadano nawet grupę 2000 warszawskich licealistów, a wynik pokazał, że 80% z nich doświadcza zaczepek na ulicy, co wywołuje u nich niepokój i fobie. Zastanawiam się, czy osoby te nie pochodziły z jakiejś równoległej rzeczywistości.

Wszędzie ci wścibscy samcy

Zatopiłem się jednak na chwilę w myślach. Czy gwizdałem kiedyś za kobietą? Nie. Moi znajomi to robili? Nie. Może wykrzykiwałem jakieś komplementy na temat cycków? Cholera, też nie. Ani moi znajomi. Zrobiłem wręcz całą analizę wydarzeń i przypomniała mi się jedna sytuacja. Dresiki gwizdały za Karyną. Efekt? Zaczerwieniła się, dała się zatrzymać jednemu z nich i pogadali po sebowemu. Dała mu numer. Kiedyś też mój dawny znajomy skomplementował buty jednej dziewczyny. Uśmiechnęła się i ruszyła dalej w obranym kierunku. Choćbym siedział i pół dnia, więcej przykładów nie znalazłem w głowie. Żadnego molestowania na ulicach, dzikich grup atakujących kobiety, siłowych prób zdobycia numeru telefonu, nic! Kolejny wydumany problem.

Tinder tak, ulica nie!

Brzmiał jeden z komentarzy. No tak. Dziś przecież nie można poznać kobiety na ulicy, przestawić się, porozmawiać, umówić na inny termin. Koniecznie trzeba robić to za pomocą aplikacji, a najlepiej od razu podrzucić zaświadczenie o zarobkach i komplet aktualnych badań, by jaśnie pani dała łapkę w górę. Cała ta akcja z catcallingiem zalatuje mi wręcz sposobem myślenia rodem z reklamy Gillette stworzoną przez tęczowego brata. Nie, nie podchodź, nic nie mów, gwałt masz wypisany na twarzy, zostaw ją, wygłodniały samcze. Na wszelki wypadek się wykastruj, byś nigdy żadnej kobiecie nie zrobił krzywdy. Swoją drogą, czy jeśli kobieta rzuci w moją stronę komplementem w stylu "fajny masz tyłek" to też podchodzi pod catcalling? Definicje, którymi się posługują panie stojące za akcją mówią tylko o próbach interakcji wychodzących od mężczyzn, a w drugą stronę to już nie działa?

Zdominowane

Całkowicie zniewolone, pozbawione własnego zdania kobiety, zaczęły również kręcić nosem na całą akcję i wymyślony problem catcallingu. Oczywiście, ta wizja zniewolenia wykiełkowała w głowach bojowniczek o wolność macic. Bo jak to mogą się pojawić nieprzychylne komentarze? Jak kobiety mogą negować to zjawisko? Ba! Jak w ogóle panie śmią się wypowiadać wręcz przychylnie o samczych gwizdach i zadziornych tekstach? Inne opinie niż ukierunkowane na poparcie wymowy całej kampanii, spotkały się z dosyć intensywnych hejtem. Myślisz jak my albo spadaj. Idź poddaj się mężczyznom, nie ma dla ciebie miejsca w naszej społeczności.   

Po trupach

Cały projekt "To nie komplement" znalazł uznanie w oczach redaktorów kilku poczytnych portali marketingowych. Portali ewidentnie coraz bardziej rezygnujących z rzeczowych wpisów, idących powoli w ślady Pudelka czy innego Popcornu. Bo liczy się ruch, a jak jest ruch są statystyki, z nimi jest i kasa. Zauważyłem jeszcze jedną rzecz. Patronatem całego projektu zajmują się firma consultingowa ze świeżutką stroną znajdującą się w budowie, mała agencja reklamowa, niedziałający portal informacyjny oraz platforma do tworzenia projektów społecznych przez licealistów. Czy naprawdę chodzi tu o ten catcalling, czy może o reklamę tych brandów? Biorąc pod uwagę znikomą aktywność w social mediach prowadzonych w ramach akcji oraz przygasające dyskusje na rakowym Twitterze, życzę powodzenia.

---
Photo by Kat J on Unsplash

Komentarze